Maj.
Za oknem
dało się usłyszeć ptaki, które swoim śpiewem dawały znać, że była nadzwyczajnie
wczesna godzina i wszystko powoli budziło się do życia. Aaron wyjrzał za okno i
zerknął na kwiaty rosnące w ogrodzie, mając nadzieję, że przeżyją jeszcze kilka
dni. Próbował utrzymać w buzi szczoteczkę do zębów i w tym samym czasie nalać
sobie kawy, co poskutkowało pastą do zębów na podłodze i cichym przekleństwem
ulatniającym się z jego ust.
Wrócił
do łazienki, uprzednio przelotnym spojrzeniem otaczając sportowy dres w
ciemnych barwach, który leżał na fotelu i tylko czekał, żeby go założyć.
Aaron
przeczesał dłonią włosy, które wcześniej wpadały mu do oczu i westchnął,
czując, jak stres zaczynał go zjadać.
Dla
wszystkich był to zwykły trening, zwykłe zgrupowanie. Jednak dla niego było to
dużo więcej, mogło zaważyć na jego przyszłości. Trener mógł zniszczyć wszystkie
jego marzenia w jednej chwili.
-
Pospiesz się! – David Lee uderzył w drzwi jego pokoju i niemal przestraszył go
na śmierć. – I tak uderzę piłką w twój łeb, nie musisz się tak starać nad
ułożeniem włosów.
Wpadł w
otwarte ramiona Davida, który uderzył go lekko w bark.
- Nie
no, tyle się zbierałeś, że wszyscy myśleliśmy, że jakoś chociaż będziesz
wyglądać – tym razem odezwał się Micah, z którym Aaron dzielił pokój. – Mogłeś
chociaż na śniadanie zejść, próbowałem cię obudzić jak wychodziłem.
- Nie
byłem głodny – burknął i ruszył przed siebie, a zaraz za nim ruszyła reszta.
- Chyba
w ogóle nie mogłeś spać, nie?
- Po
prostu…
- Hej! –
Aaron zatrzymał się i spojrzał za siebie, a jego oczom ukazał się Matt Anderson
w całej okazałości. – Każdy jest w tej pozycji, co ty. Jesteś młody! Jeśli John
nie powoła cię w tym roku, to następnym razem.
- A
Emily i tak będzie cię kochać! – krzyknął za nimi Paul Lotman i przybił piątkę
z Holmesem.
Aaron
uśmiechnął się pod nosem. Tak, zdecydowanie cała drużyna potrafiła poprawić mu
humor.
*
- Dobra,
koniec treningu! Ustawcie się wszyscy.
Każdy
posłusznie stanął w szeregu i wpatrywał się w trenera, który jeszcze dyskutował
o czymś z drugim trenerem i zapisywał na kartce ostatnie nazwiska, jakby chciał
upewnić się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
John
Speraw przeczytał rozgrywających, atakujących, aż w końcu doszedł do
przyjmujących. Aaronowi serce stanęło w gardle, gdy słuchał kolejno wyczytanych
imion.
- I
myślę, że to nie jest dla nikogo niespodzianka, ale… - przejechał wzrokiem po
zgromadzonych. – Powołuję również Aarona Russella.
Aaron
czuł, jak na jego usta wkraczał szeroki uśmiech, a na jego plecach pojawiła się dłoń
przyjaciela z pokoju.
Razem
podbiją świat.
---
Jest Aaron, jestem i ja. Nie miałam zupełnie pomysłu na prolog, ale coś się w końcu napisało. Mam nadzieję, że będziecie z nami!