poniedziałek, 6 lipca 2015

0. We're gonna conquer the world.




Maj.

Za oknem dało się usłyszeć ptaki, które swoim śpiewem dawały znać, że była nadzwyczajnie wczesna godzina i wszystko powoli budziło się do życia. Aaron wyjrzał za okno i zerknął na kwiaty rosnące w ogrodzie, mając nadzieję, że przeżyją jeszcze kilka dni. Próbował utrzymać w buzi szczoteczkę do zębów i w tym samym czasie nalać sobie kawy, co poskutkowało pastą do zębów na podłodze i cichym przekleństwem ulatniającym się z jego ust.

Wrócił do łazienki, uprzednio przelotnym spojrzeniem otaczając sportowy dres w ciemnych barwach, który leżał na fotelu i tylko czekał, żeby go założyć.

Aaron przeczesał dłonią włosy, które wcześniej wpadały mu do oczu i westchnął, czując, jak stres zaczynał go zjadać.

Dla wszystkich był to zwykły trening, zwykłe zgrupowanie. Jednak dla niego było to dużo więcej, mogło zaważyć na jego przyszłości. Trener mógł zniszczyć wszystkie jego marzenia w jednej chwili.

- Pospiesz się! – David Lee uderzył w drzwi jego pokoju i niemal przestraszył go na śmierć. – I tak uderzę piłką w twój łeb, nie musisz się tak starać nad ułożeniem włosów.

Starszy kolega zawsze potrafił go rozśmieszyć i poprawić humor, więc szybko narzucił na siebie koszulkę i spodnie. Na wszelki wypadek zarzucił na ramiona bluzę i porwał kluczyk z szafki.

Wpadł w otwarte ramiona Davida, który uderzył go lekko w bark.

- Nie no, tyle się zbierałeś, że wszyscy myśleliśmy, że jakoś chociaż będziesz wyglądać – tym razem odezwał się Micah, z którym Aaron dzielił pokój. – Mogłeś chociaż na śniadanie zejść, próbowałem cię obudzić jak wychodziłem.

- Nie byłem głodny – burknął i ruszył przed siebie, a zaraz za nim ruszyła reszta.

- Chyba w ogóle nie mogłeś spać, nie?

- Po prostu…

- Hej! – Aaron zatrzymał się i spojrzał za siebie, a jego oczom ukazał się Matt Anderson w całej okazałości. – Każdy jest w tej pozycji, co ty. Jesteś młody! Jeśli John nie powoła cię w tym roku, to następnym razem.

- A Emily i tak będzie cię kochać! – krzyknął za nimi Paul Lotman i przybił piątkę z Holmesem.

Aaron uśmiechnął się pod nosem. Tak, zdecydowanie cała drużyna potrafiła poprawić mu humor.


*

- Dobra, koniec treningu! Ustawcie się wszyscy.

Każdy posłusznie stanął w szeregu i wpatrywał się w trenera, który jeszcze dyskutował o czymś z drugim trenerem i zapisywał na kartce ostatnie nazwiska, jakby chciał upewnić się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik.

John Speraw przeczytał rozgrywających, atakujących, aż w końcu doszedł do przyjmujących. Aaronowi serce stanęło w gardle, gdy słuchał kolejno wyczytanych imion.

- I myślę, że to nie jest dla nikogo niespodzianka, ale… - przejechał wzrokiem po zgromadzonych. – Powołuję również Aarona Russella.

Aaron czuł, jak na jego usta wkraczał szeroki uśmiech, a na jego plecach pojawiła się dłoń przyjaciela z pokoju.

Razem podbiją świat.


---

Jest Aaron, jestem i ja. Nie miałam zupełnie pomysłu na prolog, ale coś się w końcu napisało. Mam nadzieję, że będziecie z nami!